Przez cały
dzień kac, solidnie dawał mi się we znaki. Głowa strasznie mnie bolała, a w
żołądku ktoś chyba zamontował windę. Cokolwiek zjadłem lub wypiłem, podchodziło
mi z powrotem do gardła. Z wykładów nie docierało do mnie kompletnie nic. Opary
alkoholowe powoli opadały, a do mojego mózgu zaczęła docierać pewna
niespodziewana wiadomość, na którą we wcześniejszym zamroczeniu nie zwróciłem
uwagi. – Dawid przecież mówił coś o
weselu. Rodzinka zaczęła planować ślub. Oczywiście mnie nikt nie raczył o tym zawiadomić.
Mam nadzieję, że to jeszcze jakaś odległa przyszłość. Co jednak zrobię jak wyznaczyli już datę uroczystości? Muszę się tego dowiedzieć! – Jak
tylko skończyły się lekcje pożegnałem się w pośpiechu z przyjaciółmi i
pobiegłem do domu. Na schodach spotkałem Jacka.
- Hej, nie
wiesz kiedy rodzice jadą do Lutomirskich? – zapytałem z niewinną minką.
- Wyszli
jakąś godzinę temu. Rany, gdzie tak lecisz? Jeszcze spadniesz z tych schodów
młody! – krzyknął za mną brat, ale już go nie słuchałem. Puściłem się pędem do
drzwi jednocześnie dzwoniąc po taksówkę. Jak tylko dotarliśmy do domu Dawida
wyskoczyłem z auta jak z procy. Wpadłem z poślizgiem do środka jadąc trampkami
po mocno wypastowanym parkiecie. Oczywiście w pobliżu drzwi kręcił się ten
stary sztywniak i właśnie na nim udało mi się wyhamować.
- Panicz
sobie czegoś życzy? – spojrzał na mnie wyniośle z góry, strzepując ze swojej
marynarki jakieś niewidoczne pyłki. Pewnie się bał, że się czymś ode mnie
zarazi.
- Gdzie jest
spotkanie rodzinne? Matka po mnie zadzwoniła – łgałem jak najęty.
- To na
pierwszym piętrze, drugie drzwi po prawej – odrzekł chłodno patrząc z
obrzydzeniem na moje ulubione buty.
- Nie musisz
mnie odprowadzać, wiem gdzie to jest – nie czekając na jego odpowiedź pobiegłem
do góry. – Skoro mnie nie zaprosili, to
pewnie coś kombinują. Muszę ich jakoś sprytnie podsłuchać. Pod drzwiami nie
mogę stać, bo mnie ktoś przyłapie. Hm, mam pomysł [albo potraktujemy to jako myśl, albo dodasz coś w stylu np. wymamrotałem do
siebie, w tej postaci nie bardzo wiem ja się do tego odnieść]– Poruszyłem
klamką w drzwiach sąsiedniego pokoju. Na szczęście były otwarte. Wszedłem do
środka, a potem na balkon okalający całe piętro. Okna do salonu obok były
otwarte. Stając za murkiem doskonale słyszałem każde słowo.
- Do
dwudziestego października są tylko dwa tygodnie, to dość mało czasu –
usłyszałem głos Dawida. – Jesteście pewni, że uda się wam wszystko
zorganizować?
- Nie martw
się synku, z panią Czarnoryską doskonale sobie poradzimy – odezwała się jego
matka.
- Czy
kontrakt małżeński macie już gotowy? – zapytał narzeczony. – Mogę go zobaczyć?
-
Oczywiście. Przeczytaj go i powiedz czy tak może zostać? – odezwał się stary
Lutomirski. Przez chwilę trwała zupełna cisza.
- Jak dla
mnie, to jest w porządku. Czy Piotr także go widział?
- No wiesz
synu , jakoś nie zdążyliśmy.
- To nie
zapomnijcie o tym. Nie pozwolę wam nim manipulować. Piotr nie jest już
dzieckiem. Macie mu to dać do przeczytania jeszcze przed ślubem – stwierdził
Dawid, a w jego głosie wyczułem groźne nutki.
- Cieszę
się, że tak dbasz o interesy mojego syna – stwierdził mój ojciec. – Na pewno mu
go przekażę.
- No panowie
koniec interesów. Może przejdziemy do jadalni i coś przekąsimy? – zaproponowała
grzecznie pani Lutomirska. Usłyszałem jak wychodzą z pokoju. Stałem na tym
balkonie zupełnie skamieniały ze zgrozy. Byłem tak zaskoczony tym co mówili, że
dosłownie mnie unieruchomiło z wrażenia. Zacząłem trząść się, jakbym dostał
właśnie gorączki. – Boże, co za paskudni
krętacze! Banda zimnych sukinsynów! Chcą mnie postawić przed faktem dokonanym.
Powiedzą mi pewnie na dwa dni przed ślubem na którą godzinę mam przyjść. Tak
mnie podejść! A ja głupi myślałem, że jeszcze mam dużo czasu! Potraktowali mnie
jak małe dziecko, które nie wie co dla niego dobre. Jeny, co ja mam teraz
zrobić?! –
Myśli pojawiały się w mojej głowie i gasły z szybkością błyskawic. Wyszedłem na
korytarz i zobaczywszy, że nikogo nie ma
wymknąłem się, niezauważony tylnym wyjściem. Włóczyłem się po mieście do samego
wieczora. Nawet nie wiem, gdzie zostawiłem mój plecak. Byłem tak oszołomiony
tym co usłyszałem, że błądziłem jak w gęstej mgle. Twarze mijających mnie ludzi
były dla mnie tylko bezbarwnymi plamami. Moje życie się skończyło. - Jestem laką, którą steruje moja rodzina.
Dzięki ładnemu opakowaniu można ją dobrze sprzedać temu co da więcej – wybuchnąłem histerycznym śmiechem i
usiadłem na
krawężniku. Przechodnie obchodzili mnie szerokim łukiem kiwając tylko głowami.
Łzy same płynęły mi po policzkach, a ja nawet tego nie czułem. Nie wiem jak
długo trwałem
w tym stanie. Zaczął padać rzęsisty deszcz i zrobiło się bardzo zimno. Cienka kurtka
wkrótce przemokła i to mnie trochę otrzeźwiło. Gdzie ja się teraz podzieję, bo
do domu na pewno nie wrócę? Nie po tym co mi zrobili. Na myśl przyszła mi
ciocia Lusia mieszkająca w malutkiej wsi w pobliżu Krakowa. Zawsze była dla
mnie taka serdeczna i miła. Powlokłem się smętnie w kierunku przystanku
autobusowego. Komórka od dłuższego czasu dzwoniła jak szalona. Zirytowany jej
dźwiękiem wrzuciłem ją do najbliższej kałuży. Na szczęście na pojazd nie
musiałem długo czekać. Po kwadransie byłem już w drodze do Kawek. Kiedy
stanąłem na progu niewielkiego domku ciotki byłem cały przemarznięty. Miałem
sine usta i trząsłem się jak galareta. Na mój widok Lusia załamała ręce.
- Piotrusiu,
wejdź szybko do środka. Wyglądasz jak siedem nieszczęść – od razu rzuciła mi na
głowę ręcznik. – Chodź do łazienki i weź gorący prysznic. Zaraz dam ci jakieś
suche ciuchy. – Lusia była mądrą kobietą. Nie pytała mnie o nic choć widziałem,
jak bardzo jest zaniepokojona moim stanem. Natychmiast zastosowałem się do jej
rad. Dwadzieścia minut później leżałem już w łóżeczku pod ciepłą pierzynką, a
ciotka usiłowała mnie nakarmić gorącym rosołkiem.
-
Przepraszam, ale nie mogę nić przełknąć – wychrypiałem cicho. Nadal drżałem na
całym ciele i nie mogłem się uspokoić.
- Nie wiem
co się stało drogie dziecko, ale możesz tu zostać ile chcesz. Mieszkam sama i
przyda mi się towarzystwo. Wypij jednak trochę ziółek. Rozgrzeją cię i pomogą
ci zasnąć. Odpocznij sobie. Czasami jak się prześpimy z jakimś problemem, to na
drugi dzień zaczynamy go widzieć w nieco innych barwach. Wszystko się jeszcze
ułoży. Zobaczysz. Pogłaskała mnie po głowie i zostawiła obok łóżka zapaloną
lampkę.
- Nie
zamykam drzwi. Jak będziesz czegoś potrzebować, to wołaj. Na pewno cię usłyszę.
Mam tylko nadzieję, że za bardzo się nie przeziębiłeś na tym deszczu. Jutro
sobie porozmawiamy i znajdziemy jakieś wyjście z twoich kłopotów – zamknąłem
zapuchnięte powieki. Teraz dopiero poczułem, jak bardzo byłem zmęczony. Wkrótce
pogrążyłem się w niespokojnym, pełnym koszmarów śnie.
……………………………………………………………………
Obudziłem się po jakimś czasie cały spocony. Było mi
strasznie gorąco. W gardle mnie drapało, w nosie kręciło, chyba naprawdę się
załatwiłem. Przewidywania ciotki niestety się sprawdziły. Z parteru dobiegły
mnie odgłosy ostrej sprzeczki.
- Nie ma mowy, nie puszczę cię na górę. Chłopak
przyjechał do mnie w strasznym stanie. Był w jakimś szoku. Przerażony,
zziębnięty, bóg tylko wie jak długo plątał się w taką paskudną pogodę po
mieście. Piotrek to bardzo delikatny dzieciak. Nie wiem co mu zrobiliście, ale
jeśli natychmiast nie przestaniecie, to wkrótce będziecie mu musieli zafundować
dobrego psychiatrę. O ile już go nie potrzebuje.
- Proszę, chcę go tylko zobaczyć. Sprawdzić jak się
czuje – ze zdumieniem usłyszałem podniesiony głos Dawida. – Nie ma pani pojęcia
co ja przeżyłem, zanim się zorientowałem
gdzie on przepadł. Jego plecak został znaleziony na środku ulicy, kilkakrotnie
przejechany przez samochody. Myślałem, że miał jakiś wypadek. Co chwilę do
niego dzwoniłem, ale nie odbierał telefonu. Dopiero nasz lokaj naprowadził mnie
na jego trop. Musiał podsłuchać naszą rozmowę i strasznie się zdenerwować. Chciałem
mu sam wszystko wyjaśnić przy odpowiedniej okazji, ponieważ obawiałem się jego
reakcji. Wiedziałem, że jest negatywnie nastawiony do tego ślubu. Chyba miał
nadzieję jakoś się od niego wymigać. Bardzo proszę, tylko na chwilę.
- Dobrze. Ale jak go czymś wyprowadzisz z równowagi,
to poszczuję cię psami – odezwała się groźnie Lusia. Uwierzcie, nie były to
słowa rzucane na wiatr. Usłyszałem na schodach jego kroki i cały schowałem się
pod pierzynę. – Wolę się udusić, niż
rozmawiać z tym palantem. Mam nadzieję, że go zeżrą pupilki ciotki. - Była
znanym na całą okolicę hodowcą dogów niemieckich. - Dla tych wielkoludów to pestka. Będą miały kolacyjkę ze świeżego
mięska – myślałem mściwie.
- Piotrek, wyłaź spod tej kołdry. Wiem, że nie śpisz
– poczułem jak siada obok mnie na łóżku.
- Spływaj zdrajco – wychrypiałem z trudem.
- Ugotujesz się tam głuptasie – pociągnął moją
osłonę anty łajdakową w dół. – Na widok mojej zmaltretowanej buźki aż się
zachłysnął powietrzem. – Co ty ze sobą zrobiłeś mały narwańcu? Nie mogłeś po
prostu na mnie zaczekać i porozmawiać jak normalny człowiek?
- Widocznie nie jestem normalny. Aapsik – podał mi
leżące na stoliku chusteczki. Chciałem usiąść, ale zakręciło mi się w głowie i z powrotem opadłem na poduszkę.
- Jesteś strasznie czerwony. Nie masz czasem
gorączki – dotknął mojego czoła. – Pójdę do twojej ciotki po jakieś leki, a ty
nie waż się czegoś tu kombinować. Wystarczająco mnie dzisiaj nastraszyłeś. Na
pewno odjąłeś mi co najmniej dziesięć lat życia.
- Czyli będę jednak wdowcem? Ale mi ulżyło, musisz
się wysoko ubezpieczyć. Po twojej śmierci zgarnę kasę i ruszę na podbój świata
– wyszeptałem, wykrzywiając się do niego złośliwie.
- Ledwie żyjesz, ale języczek niestety nic nie
ucierpiał. Jadowity jak zwykle – wstał i poszedł do kuchni skonsultować z
ciotką, co mi zaaplikować. Po chwili wrócił z herbatą malinową i aspiryną.
- Niczego od ciebie nie wezmę. Mogłeś po drodze dolać
czegoś dziwnego do tej szklanki – wystawiłem mu język i schowałem się pod
pierzynę tak, że było widać tylko moje oczy.
- Zaczynasz popadać w paranoję. Jeśli natychmiast
tego nie wypijesz i nie połkniesz lekarstwa mam jeszcze to – wyciągnął drugą
rękę z opakowaniem Pyralginy w czopkach. – Z przyjemnością ci to założę w
odpowiednie miejsce. Dawno nie widziałem twojego ślicznego tyłeczka i zaczynam
za nim tęsknić.
- Ożesz ty, ani się waż – pisnąłem przestraszony i
łyknąłem aspirynę bez mrugnięcia okiem.
- Szkoda, miałem niewielką nadzieję na odrobinę
atrakcji – mrugnął do mnie łobuzersko.
- Jak nie przestaniesz świntuszyć, to się poskarżę
Lusi i jej maleństwa cię zeżrą – pogroziłem draniowi, ale on tylko się
uśmiechną z wyraźną ulgą, nic sobie nie robiąc z moich pogróżek.
- Cieszę się, że jednak ze mną rozmawiasz – poprawił
mi poduszkę i pogłaskał po policzku.- Śpij, zostanę tutaj i popilnuję by nic
głupiego nie przyszło ci do tej roztrzepanej główki.- przytaszczył sobie z kąta
ogromny fotel i rozsiadł się w nim z jakąś gazetą w ręku. Przytuliłem się do
małego jasieczka, ale nie mogłem zasnąć. W uszach ciągle słyszałem chłodny głos
mojego ojca, a do oczu znowu zaczęły się cisnąć zdradzieckie łzy.
- Dawid, ta gazeta ciekawa chociaż? – zapytałem
nieśmiało.
- Piotruś, zamknij wreszcie oczy – przyjrzał mi się
uważnie i podszedł do łóżka. – Posuń się maluchu – wpakował się obok mnie i
objął mnie ramieniem. Wtuliłem się plecami w jego szeroką klatkę piersiową i
westchnąłem z zadowoleniem. – Nie płacz już. Obronię cię przed każdym złem, ale
pamiętaj że nie jestem jasnowidzem. Jak masz jakiś problem, to ze mną o tym
porozmawiaj a nie uciekaj jak spłoszona sarna. – pocałował mnie delikatnie w
kark i przysunął bliżej do siebie. To ciepło i niski, aksamitny głos rozbroiły
mnie zupełnie. Ból i żal, które rozdzierały moje serce uciekły gdzieś hen
daleko. Zapomniałem o całej mojej paskudnej rodzince i zasnąłem spokojnie,
ukołysany jego oddechem.
...........................................................................................
Rano ledwie
przetarłem oczy dostałem śniadanie do łóżka. Niestety składało się na nie
owsianka, gęsty, truskawkowy soczek i kubek kakao. Patrzyłem na tackę i
kręciłem nosem jak rozpieszczony dzieciak.
- Piotrek
jedz i nie marudź. Jak będziesz grzecznym chłopcem, to pokażę ci coś ciekawego.
Mam dla ciebie niespodziankę. Myślę, że ci się spodoba.
- Ale do
domu nie wracam. Nie chcę widzieć tej bandy nędznych handlarzy żywym towarem.
Niech wynajmą mój pokój. Zawsze to dodatkowe parę groszy do rodzinnego
skarbczyka.
- W
porządku. Po drodze zastanowimy się, gdzie będziesz mieszkał. Stąd masz daleko
na uniwerek. Mam pomysł. Ale nie wiem czy ci się spodoba. Pogadamy o tym na
miejscu - Podziękowałem Lusi za opiekę i wsiadałem z Dawidem do samochodu.
Postanowiłem mu zaufać. Kiedy jednak po godzinie wjechaliśmy w ulicę prowadzącą
do pałacu Lutomirskich zacząłem wątpić w jego lojalność.
- Dawid,
twojej rodziny też nie chcę widzieć. Zawróć auto – spojrzałem na niego
zawiedziony.
- Spokojnie,
zaczekaj na chwilę – minęliśmy zamek i skręciliśmy w jakąś boczną uliczkę. Po
kilku minutach zobaczyłem wysokie ogrodzenie z bali. Narzeczony wyciągnął
pilota i otworzył szeroką bramę. Moim zachwyconym oczom ukazał się taki oto
widok.
- Och jaki
piękny! Uwielbiam drewniane domy. Panuje w nich niesamowity klimat. Do kogo
należy? – wyskoczyłem z samochodu i zacząłem rozglądać się dookoła.
- To nasz
dom. Miałem ci go pokazać po ślubie, ale właściwie, to jest już wykończony.
Możesz w nim zamieszkać nawet dzisiaj, jeśli chcesz - wyciągnął z kieszeni
klucze.
- Naprawdę?!
I nikt nie będzie tu mógł wejść bez mojej zgody? Przysięgnij! – złapałem go z
rękę i zajrzałem mu w oczy.
-
Oczywiście, to twój dom i ma porządną ochronę. Poza tym terenu pilnują cztery
dobrze wyszkolone psy. Zapoznam cię z nimi potem i dam ci gwizdek na który
reagują – Dawid otworzył drzwi i porwał mnie na ręce. Zapiszczałem zaskoczony.
– Muszę przenieść cię przez próg, więc przestań się rzucać. - Wniósł mnie do
rozległego holu i postawił na ziemi.
- Wspaniały.
Tyle miejsca i tak pięknie pachnie. Zupełnie jakbym był w środku lasu –
odwróciłem się do niego i zatonąłem w jego czarnych źrenicach. Śniłem o nich
już od jakiegoś czasu, ale w życiu bym mu się do tego nie przyznał.
Niespodziewanie rzuciłem mu się na szyję i wpiłem się w jego kuszące usta.
- To za to,
że jesteś taką świetną pielęgniareczką – pocałowałem go ponownie,]tym razem
podgryzając i liżąc jego wargi. - To za ten piękny dom – przywarłem do niego
całym ciałem. – A tym, chcę cię przeprosić za wszystkie kłopoty jakich ci
przysporzyłem – wdarłem się do środka i figlarnie trąciłem jego język swoim.
Zaczęliśmy słodki taniec namiętności. Walczyliśmy zażarcie o dominację , aż
wreszcie uległem, poddając mu się całkowicie. Objął mnie władczo, wzdychając z
przyjemności. Powoli, z dnia na dzień, z godziny na godzinę zatracałem się w
tym mężczyźnie coraz bardziej. – Obiecałeś,
że mnie będziesz bronił przed całym światem, ale kto mnie obroni przed tobą
kochanie – myślałem leniwie, całkowicie otumaniony słodkimi pocałunkami.
..........................................................................................
Betowała kot_w_butach
O boże, co za rozdział. Jak mogłaś zakończyć w takim momencie! Przecież teraz ma być najlepsza scena tego rozdziału... A chłopaki niech najlepiej wyjada go Vegas i tam wezmą ślub xD. NIe mogę się doczekać następnego rozdziału. Best story ever! Please, add next chapter ASAP! Proszę... Najlepiej jeszcze dzisiaj... ;-)
OdpowiedzUsuńWspaniały romantyczny rozdział!!! Bardzo mi się podobało:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
http://death-note-love-yaoi.blogspot.com/
słooodko ^^
OdpowiedzUsuńPiotruś ma strasznych rodziców, ale ciotunia fajna ;D
czekam na kolejne rozdziały i wyczekuję ślubu <3
cuuudowny rozdział, wyczekuję następnych i umieraaaam z niecierpliwości, wszystki super się układa i jeszcze skończylas w takim momencie... ;3
OdpowiedzUsuńNo takiej akcji się nie spodziewałam, ciekawe co na to "handlarze żywym mięsem". Podobają mi się takie zwroty akcji, w której od razy z nieba spadają przypadki, mieszającego całkowicie życie bohaterów.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :-) Czekam na następny, proszę dodaj go jeszcze dzisiaj!
OdpowiedzUsuńEj, gdzie ten rozdział? Czekam i czekam! Proszę, dodaj go szybko!
OdpowiedzUsuńI kolejny dzień minął... ;-( Ja chcę się dowiedzieć, czy z tej 'wdzięczności' się mu wreszcie odda i jak starych zgredów załatwią!
UsuńJesteś zła!!!! Będziesz smażyć się w piekle!!! jak można przerywać w takim momencie?!
OdpowiedzUsuńrozdział genialny i czekam na nastepna notke ;P
WENY WENY I JESZCZE RAZ WENY!!!!
Magnolia
ty lepiej dokończ akcje szybko @.@
OdpowiedzUsuńmoże być na stole w kuchni *o*
" P o d z i ę k o w a ł a m Lusi za opiekę i wsiadałem z Dawidem do samochodu. Postanowiłem mu zaufać. " ? mały błąd :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za bystre oczka, już poprawiam.:))
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, mimo że Dawid wydaje się takim dupkiem to jednak ma na uwadze dobro Piotrka... mam wrażenie że to Dawid się bardziej przejął zniknieciem Piotrka niż jego rodzina...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Zośka